Włocławek

Wspomnienia Heleny Wodzickiejodbudowany pomnik Obroncow Wisly na Szpetalu - niewidoczny obecnie z miasta z powodu wyroslych drzew

Na stronie internetowej Włocławka można się dowiedzieć wszystkiego tylko nie tego, ze we Włocławku miało miejsce jedno z ważniejszych wydarzeń w Europie: obrony Wisły przed bolszewikami w sierpniu 1920 roku. Po wielkiej akcji społecznej odbudowy pomnika na Szpetalu, zapadła cisza. We Włocławku nie u¶wiadczysz nawet pocztówki z tym pomnikiem, a postrzelana w tamtym czasie bariera na bulwarze nie korzysta z ochrony, jako ważny zabytek w tym tak ubogim w nie mie¶cie. Tak więc uzupełniam te braki korzystaj±c z tekstów zamieszczonych w broszurze wydanej w czasie odbudowy pomnika oraz przez pismo "Przekrój" w dodatku wydanym w pierwszym okresie po zmianie ustroju w celu upowszechnienia dawniej zakazanych informacji.

 

POMNIK POLEGŁYCH OBROŃCÓW WISŁY 1920 ROKU WE WŁOCŁAWKU
Informator Obywatelskiego Komitetu Odbudowy Pomnika Poległych Obrońców Wisły 1920 r. Włocławek sierpień 1990 r.

okopy na bulwarze Wloclawka - zdjecie wykonane bezposrednio po zakonczeniu obrony przed bolszewikamiW 70 rocznicę obrony Włocławka przed najazdem wojsk sowieckich Obywatelski Komitet Odbudowy Pomnika Poległych Obrońców Wisły 1920 r. we Włocławku przekazuje społeczeństwu Włocławka Kujaw i Ziemi Dobrzyńskiej wiernie zrekonstruowany pomnik wystawiony w 1922 e. ku czci poległych obrońców Ojczyzny i naszego miasta. Działania polsko-radzieckiej wojny przez cały rok 1919 i pierwsz± połowę 1920 r. rozgrywały się z daleka od centrum kraju. 25 kwietnia 1920 r. rozpoczęła się wyprawa kijowska. 7 maja wojska polskie wkroczyły do Kijowa i był to ostatni sukces militarny Polaków. 26 maja 1920 r. wosjka sowieckie przeszły do kontrofensywy nazwanej "pochodem za Wisłę". (...) W lipcu we Włocławku, Lipnie, Rypinie powstały Obywatelskie Komitety Obrony Państwa. 4 lipca 1920 r. w celu zatrzymania Armii Czerwonej i wzmocnienia regularnego wojska polskiego, wydano przepisy dotycz±ce werbunku do Armii Ochotniczej. We Włocławku sformowano batalion zapasowy 14 pułku piechoty. W pierwszych dniach sierpnia trwała nadal ofensywa sowiecka. Walki na decyduj±cym północnym froncie toczyły się w promieniu kilkunastu kilometrów od Warszawy. Równocze¶nie armie M. Tuchaczewskiego d±żyły do sforsowania Wisły w rejonie Włocławka, by w ten sposób przerwać główn± polsk± linię zaopatrzenia dostarczanego przez Gdańsk.

(...) M. Tuchaczewski (...) d±żył do przekroczenia Wisły na odcinku Modlin-Włocławek, do oskrzydlenia sił polskich i wyj¶cia na ich tyły. (Zakładano powtórzenie manewru armii Dybicza z 1794 r. i armii Paskiewicza z 1831 r.). (...) 12 sierpnia 1920 r. rosyjski korpus kawalerii z rejonu Sierpca zd±żył na Włocławek i Nieszawę. 13 sierpnia natarciem wojsk sowieckich na Radzymin, które zbliżyły się na odległo¶ć 14 km od Warszawy rozpoczęła się "bitwa warszawska". Tego samego dnia wojska nieprzyjacielskie zajęły Lipno, 14 sierpnia Bogucin, Dobrzyń n. Wisł±, Bobrowniki, a 16 sierpnia Rypin. "Pochód za Wisłę" został zatrzymany w "bitwie warszawskiej" 15 sierpnia 1920 r., w dzień Matki Boskiej Zielnej. Dzień ten dla Polaków stał się oficjalnym dniem ¶więta Wojska Polskiego. obecne zdjecie ostrzelanej podczas obrony przed bolszewikami bariery - widoczne slady kul; widoczny most ¦migłego-Rydza został wybudowany w 1936r, poprzednio był w s±siednim miejscu most pontonowy zakupiony w Warszawie po wybudowaniu mostu Kierbedzia i spalony w czasie walk z bolszewikami, a potem drewniany

16 sierpnia 1920 r. rozpoczęła się ofensywa znad Wieprza, a oddziały przednie 4 armii sowieckiej Gaj-Gaja podeszły pod Włocławek usiłuj±c sforsować Wisłę (...) Młody i niedo¶wiadczony żołnierz przy wybitnym współudziale miejscowej ludno¶ci, w ci±gu kilku dni trwał na stanowiskach broni±c miasta. (...) Walki w obronie Włocławka trwały w dniach 16-19 sierpnia 1920 r. Ostrzał artyleryjski uszkodził Katedrę i Ko¶ciół farny ¶w. Jana. Doszczętnie zniszczono pałac biskupi. Po odej¶ciu z pod Włocławka bolszewicy udali się w stronę Płocka, gdzie korzystaj±c z opuszczenia miasta przez oddziały polskie dokonuj±ce wypadu dokonały rzeĽi ludno¶ci. 15 sieprnia 1921 r. odbyło się uroczyste po¶więcenie i wmurowanie kamienia węgielnego, a pomnik odsłoni ęto 1 paĽdziernika 1921 r. Hitlerowcy wysadzili pomnik już w pierwszych dniach okupacji.
18 sierpnia 1990 r. odbyła sie uroczysto¶ć przekazania pomnika mieszkańcom miasta, którzy natychmiast o tym zapomnieli. Pomnika nie widać nawet przez Wisłę, wobec wyrosłych drzew.


Czę¶ć bariery postrzelanej w czasie obrony (okopy były w chodniku bulwaru
i strzelano przez ni± - patrz zdjęcie) zdemontowano przy budowie bulwaru.

budowa pomnika Obroncow Wisly - zdjecie z lat 20. pomnik kolejarzy poleglych w czasie obrony przed bolszewikami (zdjecie z przewodnika po Wloclawku z roku 1924 - nie wiem gdzie to bylo)

 

Helena Wodzicka zm. 18.6.2006 r.
Nagrał i spisał z ta¶my Rafał Wodzicki s. Mieczysława, Warszawa

 

KSIĘGARNIA NA KO¦CIUSZKI

    Na ulicy Ko¶ciuszki we Włocławku, niedaleko placu Wolno¶ci jest księgarnia „Żak”. To ona była miejscem mojej pierwszej pracy. Wtedy była jednym z najważniejszych miejsc w mie¶cie. Istnieje już tyle lat… S± i sklepy sportowe obok… Mam dzi¶ 87 lat. W czasach mojej matury we Włocławku było wielkie bezrobocie. Tylko osiemna¶cie dziewcz±t w mojej klasie zdało maturę, z czego tylko cztery poszły na uniwersytet. Ja, dzięki znajomo¶ciom dostałam pracę w tej księgarni. Wła¶ciwie można mówić, że to była centrala dystrybucji czasopism, a nie księgarnia, ponieważ mój szef miał wył±czn± możno¶ć rozpowszechniania czasopism na powiat lipnowski i włocławski, a jednocze¶nie prowadził księgarnię, w której wydawcy warszawscy i krakowscy wstawiali swoje ksi±żki w komis. Zarabiałam wtedy bardzo mało, ale bardzo lubiłam tę pracę. Rozpoczynałam o pi±tej rano. WoĽny Strzykowski przywoził na wózku z kolei wszystkie czasopisma i czekał przed księgarni± na mnie, aż j± otworzę. Gromada chłopców, którzy roznosili gazety też czekała. Byli z najbiedniejszych rodzin, ci, którzy chodzili do szkoły w póĽniejszych godzinach. Księgarnia zatrudniała oprócz mnie trzy pracownice. Jedna z nich rozdzielała czasopisma między chłopców, każdy z nich miał teczkę, w której było wpisane ile, jakich otrzymał, a więc „Kuriera Porannego”, „Kuriera Warszawskiego”, „IKC”, „Na Szerokim ¦wiecie”, „Kina”, „¦wiatowida”, „Muchy” – wszystkich tytułów już teraz nie pamiętam. Z miejscowych gazet było „ABC” i „Ekspres Kujawski”. Były to gazety warszawskie z jedn± stron± mutacji włocławskiej przygotowywan± na miejscu. Praca rano była bardzo uci±żliwa, bo zapach gazet był bardzo dotkliwy. O godz. 8 przychodził szef, jeżeli był we Włocławku.

Zanim zostałam kierowniczk±, w pierwszych miesi±cach mojej pracy, kierowniczk± była pani Falęczykowska, która obok miała na Ko¶ciuszki sklep sportowy ( a raczej jej m±ż to miał) i mało się udzielała w pracy. Więc mój szef zrobił wypowiedzenie wszystkim. Bardzo się zdenerwowałam, ale on mnie wzi±ł do gabinetu i powiedział, że zaraz dostaniemy nowy angaż. Zrobił mnie wtedy kierowniczk±. Zyskał na tym i finansowo, gdyż ona miała200 zł, a mnie dał tylko 100 zł. Ja z tego tytułu miałam wielkie nieprzyjemno¶ci od pani Falęczykowskiej. Powiedziałam jej, że nic nie robiłam w tym kierunku. Gdy Makowski wyjeżdżał na jakie¶ swoje komisje do Warszawy, (bo brał udział w komisjach finansowych, oraz był radnym miasta Włocławka – udzielał się bardzo), cała odpowiedzialno¶ć spoczywała teraz na mojej głowie. Mimo że my¶leli, że nie dam rady, ale ja księgarnię postawiłam naprawdę na dobrym poziomie. Klientów lepszych wpuszczałam za ladę i pozwalałam im wybierać. Klientela składała się z ziemian, lekarzy itd. Ksi±żka to był duży wydatek: 5 albo 3 zł kosztowała. Było to parę kilo mięsa. Ksi±żki były niepoprzecinane, a więc musiałam czytać je nie naruszaj±c. Aż wreszcie pewien klient – nazywał się Zalewski, interesował się bardzo literatur± i wszystkie ksi±żki kupował – pozostawiał ksi±żki do przecięcia, a ja przecinałam i przeczytałam przy okazji, bo nie stać mnie było żeby kupić. Zaplecze miała księgarnia duże: wielki duży pokój, jeden, drugi, gabinet szefa i kuchnia. Był to kiedy¶ lokal jakiej¶ restauracji ( przydało się w czasie okupacji). W tym czasie miałam dobrego znajomego, redaktora „Kuriera Porannego” – Zygfryda ………., Który przyjechał którego¶ roku na kontrolę i zawi±zała się między nami przyjaĽń. Polecił mnie też, jako korespondentkę z Włocławka do „Kuriera Porannego” i do „Dziennika Bydgoskiego”. Za to dostawałam trochę pieniędzy.

Napisałam kiedy¶ o powstańcu styczniowym Górskim (pomnik jest na cmentarzu). Leżał już w łóżku, a w k±cie stał stary sztandar powstańczy. Córka przyjęła mnie, a on już był wielki staruszek miał chyba ze sto lat, ale wiele mi opowiadał. Odnotowałam też budowę poczty głównej (Włocławek 1) i budowę ulicy ¦w. Antoniego, gdzie mieszkam od wojny W czasie przerwy obiadowej od 1. do 3. zamiast i¶ć na obiad szłam na korepetycje, których udzielałam z języka łacińskiego, ponieważ byłam prymusk± w szkole z łaciny. Dawał mi je profesor Nosal, który nadal uczył w gimnazjum. Za lekcję brałam złotówkę lub dwa złote, bo nie chciałam być wyzyskiwaczk±. Przeważnie zamożniejsze ziemianki gorzej się uczyły. W 1936 czy 7 roku mój szef doszedł do wniosku, że należy mnie wysłać na kurs księgarski. Był on w Warszawie, w okresie letnim w gimnazjum Reja na placu Małachowskiego. Mam nawet fotografię. Kurs księgarski dał mi bardzo dużo, nie mógł być księgarz bez matury. Otworzyła go Kossak-Szczucka mówi±c pięknie m. in. o swoich ksi±żkach. Następnie były wykłady o tym jak sprzedawać ksi±żki. Mam cały program na ¶wiadectwie. W tym czasie do Warszawy przyjechał Zygfryd, tak, że ja naprawdę mało miałam czasu na naukę. Na zakończenie kursu była urz±dzona wystawa we wszystkich księgarniach. Okna wystawowe były specjalnie przygotowane, aby kursi¶ci mogli napisać wypracowanie. Ja nie miałam czasu przejrzeć wszystkich księgarń, bo biegałam z Zygfrydem, a to do kina, a to do teatru.

Ojciec w tym czasie był w Warszawie, więc go prosiłam, aby przeleciał się zobaczył wystawy i mi opowiedział. I tak mi opowiadał: najładniejsza wystawa, która mnie uderzyła to był Trzaska, Ewert i Michalski, a więc to były słowniki encyklopedie, samouczki i wszystko było na niebiesko – granat. Tak było to pięknie zrobione, że ojca to bardzo zachwyciło i za to dostałam nagrodę trzeciego stopnia. Makowski był zachwycony, a ponieważ z Włocławka wyjechało trzy osoby ja, Makowska (żona, która prowadziła filię w Lipnie) i kierownik księgarni diecezjalnej. W gazecie „ABC” napisał, że Helena Wodzicka dostała nagrodę – chciał się pochwalić. Księgarnię kochałam do tego stopnia, że nawet na zapleczu często nocowałam, bo był tam pokój gdzie były dwa tapczany. Mama przynosiła mi często obiad, a je¶li ja nie miałam czasu zje¶ć to Strzykowski zjadał. Strzykowski był dobrym woĽnym, - zawsze martwił się, że mi jest zimno. Był analfabet±. Orientował się tylko po formie graficznej. Niektóre gazety sam roznosił do lepszych klientów.

Potem, ponieważ ja coraz bardziej w tajniki księgarskie się wci±gnęłam Makowski wzi±ł mnie, którego¶ razu do Warszawy i pokazał mi gdzie załatwia sprawy, bo czuł się już stary. Wsadził mnie w dorożkę i najpierw pojechali¶my na Nalewki do Żydów, bo oni wydawali broszury, „co tydzień powie¶ć”, gazetki ilustrowane, rozrywkowe. Przyjmowali mnie bardzo elegancko, my¶leli, że to córka, co prowadzi interes. Potem pojechali¶my do Gajewskiego na Chmieln±. W ogóle Makowski traktował mnie jak kogo¶ bliskiego, Np. zabierał mnie do Ciechocinka na wakacje. A Makowski pochodził z Wileńszczyzny. (Makowski - brat pospłacał wspólników i sam prowadził księgarnię w Wilnie – ostatnio czytałam o niej we wspomnieniach Orzeszkowej). JeĽdził na 4 marca na Kaziuki – przywoził nam łańcuchy obwarzanków. W 38 roku był zjazd księgarzy w Inowrocławiu w hotelu „Basta”. Makowski nie mógł jechać i wysłał mnie z listem do Arcta, że posyła pani± Helenę, żeby się zaopiekował ni±. Z Bydgoszczy jest taki słynny księgarz Geryn – podobno jest jeszcze taka księgarnia Geryna. Czy Arct, czy Gebethner powiedział, że to się rzadko zdarza, żeby wła¶ciciel księgarni delegował swojego pracownika, bo s± to sprawy kupieckie i znaczy, że kto¶ ma zaufanie. Cała narada, jak sprzedawać jak produkować ksi±żki.

Podszedł do mnie Narcyz Gieryn. Zaproponował mi wiele większ± pensję (400). Nie mogłam wyjechać z Włocławka z powodów osobistych, a także chciałam być lojalna wobec Makowskiego. Następnego dnia Makowski dowiedział się od Gieryna o naszej rozmowie przez telefon, a ja dostałam 200 zł. I tak było aż do wojny. Wojna mnie zastała w księgarni. Tę noc z 31 sierpnia/ 1 wrze¶nia spędziłam w księgarni. Makowski naj±ł samochód, wsadził żonę i synka i uciekł. Zaproponował mi. Ja nie mogłam. Gdy pierwsze bomby spadły na Włocławek. Ja zostawiłam księgarnię pracownicom, a sama pobiegłam zobaczyć, co się dzieje na Szpitalnej i spotkałam na ulicy Kilińskiego, przy ubezpieczalni brata Sławka (obecnie emerytowany dyrektor ekonomiczny Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych), który niósł siostrzeńca Bogusia (obecnie jeden z dyrektorów jednej z ważnych firm) do księgarni. Nas wepchnęli do ubezpieczalni, bo był alarm. Wszyscy przenie¶li¶my się do księgarni, bo spadły bomby i wypadły wszystkie szyby i mieszkanie były nieużywalne. Pieni±dze, jakie utargowałam w pierwszych dniach – jeszcze gazety się sprzedało – rozdałam pracownicom i powiedziałam, żeby sobie poszły pokupować, co trzeba. Doszli¶my też do wniosku, że trzeba zmienić branżę na materiały pi¶mienne. Pojechałam do Torunia i kupiłam zeszytów i innych pi¶miennych artykułów, a ksi±żki wszystkie zniosłam do piwnicy, bo wiedziałam, że Niemcy wejd±. Gdy byli¶my w księgarni byli to zięć Józek (Lisiecki) poszedł na wojnę – był tu w okolicach Włocławka. Powiedział, że jak nie przyjdzie do nas to znaczy, że s± d daleko i Niemcy wejd±. Niech nikt nie ucieka.

Sztabówki nie były tajne (mieli¶my przedstawicielstwo Głównej Księgarni Wojskowej). Krótko przed wojn± Niemcy (w Nobilesie i celulozie byli inżynierowie niemieccy) się zorientowałam, że zaczęli wykupywać je i poszłam na policję. Tam mi komendant powiedział, że „w głowie mi się pomieszało”. Potem został on volksdeutschem, Ja te sztabówki schowałam i rozdałam wojsku, które uciekało z Bydgoszczy. Opatrywałam na zapleczu księgarni rannego kapelana tej jednostki. Niemcy weszli do miasta 14 wrze¶nia. Zanim otworzyłam księgarnię, wszystkie ksi±żki z pomoc± członków rodziny zniosłam do piwnic. Wraz z dozorc± Składanowskim znaleĽli¶my tak± kryjówkę, gdzie nikt nie miał dostępu. Liczyłam, że tam ksi±żki przeleż± do końca wojny i odzyskania wolno¶ci. Czę¶ć ksi±żek, tych bardziej politycznych, jak Wańkowicza „Na tropach smętka”, czy Kisielewskiego „Ziemia gromadzi prochy”, przeniosłam do mieszkania na Stodóln±, gdzie otrzymali¶my lokum, gdyż nasze mieszkanie na Szpitalnej wymagało remontu. Ojciec te ksi±żki wraz z innymi dokumentami i precjozami zakopał w naszej piwnicy. Księgarnię że¶my otworzyli i zaczęli¶my sprzedawać te materiały pi¶mienne (był chyba paĽdziernik). I przyszedł Niemiec: Parlez vous francais?….


W roku 2003 Helena Wodzicka skończyła 90 lat. Wspomina dalej swoje wojenne losy we Włocławku. Dom na Stodólnej (nr 40) przylegaj±cy do fabryki manometrów i księgarnia na Ko¶ciuszki były scen± niezwykłych wydarzeń… Jest także te bohaterem ksi±żki Stodólna 40.

HANS STÜDEMANN

Niemcem, który wchodz±c do księgarni zapytał mnie czy mówię po francusku (patrz „Księgarnia na Ko¶ciuszki”) był Hans Stüdemann. Pani jest nauczycielk±, powiedział. Mówię, że nie. Mnie powiedziano, że może mnie pani nauczyć polskiego. Mam być tu kierownikiem w „mittelschule”. Makowski mnie zachęcał (już wrócili z ucieczki) do podjęcia się tej pracy. Więc Stüdemann przychodził do księgarni, a ja mówiłam po francusku i po polsku – były rozmówki polsko–francuskie Langerscheita. Hans Stüdemann był poliglot±. Był starszym panem, kulturalnym do tego stopnia, że gdy wybierał sobie pierwszy raz pocztówki, a dziecku upadła rękawiczka on podniósł i mu podał. Dziecko powiedziało: „ty Szwabie”! On zapytał się, co to dziecko powiedziało. Ja mówię, że nic, ale on się domy¶lił i mówi, że chyba go obraziło. „Dobrze, że to na mnie trafiło!”

Stała na moim biurku pocztówka: ołtarz Matki Boskiej Częstochowskiej. Stüdemann mówił, że bardzo mu się podoba – Schwarze Dame. Gdy przyszło Boże Narodzenie i raz przyszedł Stüdemann na Stodóln±, gdzie wtedy mieszkali¶my, żeby mu pozwolić spędzić godzinę z nami. Mówił, że bardzo nas szanuje, a ja mu wiele przykro¶ci zrobiłam swoimi wypowiedziami. Ale on mówił, ze to wszystko jest zasłużone. ¦piewał Stille Nacht i grał na skrzypcach. Potem oddelegowali go do Lubienia. Stacjonował w folwarku Wernera. Akurat w grudniu 39.  roku zmarła ciocia Pelasia (Pelagia Jędrusiak.). Mama dostała przepustkę i była przy ostatnich dniach swojej siostry. Ja dostałam przepustkę dzięki Stüdemannowi, żeby pojechać do Lubienia (stacja Chodecz) kolej±. W Lubieniu jeszcze Żydzi byli wtedy i wynajęłam konny pojazd u jednego aby zawiózł mnie aż do Zakrzewa. Na drugi dzień był pogrzeb i trzeba było z Zakrzewa do Lubienia i¶ć pieszo za zwykłym wozem z trumn±. Gdy dochodzili¶my do Lubienia przechodzili¶my koło rezydencji Wernera: pałac, ogród i gromada ziemi. Gdy dochodzili¶my do tego pałacu stał przed nim żołnierz niemiecki i salutował. Wszyscy żałobnicy ogromnie się zdziwili, że taki porz±dny i salutuje polski pogrzeb. Tylko ja wiedziałam i mama, że to był Stüdemann.

Na drugi dzień pojechali¶my do ko¶cioła, gdzie było nabożeństwo i wsiedli¶my na ten wóz i pojechali¶my do Zakrzewa zje¶ć obiad. Wieczorem zjawił się Niemiec. Okazało się, że to był Stüdemann. Zjawił się spytać kiedy wracam do Włocławka to może mi przewieĽć trochę żywno¶ci. Dostałam m±ki, kaszy, grochu – co tam mieli na wsi. Pocz±tkowo wszyscy się przerazili co się stało, ale gdy zobaczyli, że ze mn± rozmawia po francusku domy¶lili się, żewszystko jest w porz±dku. Razem już pojechali¶my na stację i on to wszystko zabrał i przewiózł. Ja bym w żaden sposób nie przewiozła, bo we Włocławku na stacji stał żołnierz i rewidował.

Polacy jednak się boczyli, że ja z Niemcem rozmawiam i tłumaczyłam im, że to jest porz±dny człowiek, że jest w Wehrmachcie, że musiał i¶ć do wojska, bo inaczej by go rozstrzelali. Był w pierwszej wojnie ¶wiatowej, wykształcony, poliglota, kulturalny i nie wszyscy Niemcy s± Ľli. Tym bardziej, że zawsze mówił,że pochodzi z Gnoien (jakby po polsku Gnojno), które jest star± słowiańsk± osad±. ”Gdybym tak dłużej z pani± przebywał to kto wie co by z tego było. Może i zostałbym katolikiem”. A był obojętny religijnie. Matkę bosk± częstochowsk± mi zabrał z biurka gdy jechał do Francji. To będzie mnie chronić je¶li pani tak mocno wierzy, powiedział. Mnie było żal, bo to była reprodukcja Cie¶lewskiego, ale nie mogłam odmówić i dałam mu. Pojechał tam, gdzie był potrzebny język. Biedny człowiek wci±gnięty w wir wojny.Mawiał: żeby córka tak my¶lała jak pani. Ja miałam 26 lat a on może 50. Mieli¶my nawi±zać kontakt po wojnie, je¶li przeżyjemy. Nikt nie przewidział zmian politycznych tego rozmiaru. Dopiero w latach 90.bratanek napisał do urzędu miasta Gnoien w Meklemburgii (www.meinestadt.de/gnoien) aby się dowiedzieć o losy Hansa Stüdemanna. Zgin±ł na Wschodzie. W pobliżu Gnoien żył jeszcze jego brat…

JÓZEF LISIECKI

Józef Lisiecki, nauczyciel, przed pój¶ciem do wojska w ramach mobilizacji poszedł do szpitala pożegnać się z Kazimier±, moj± siostr±, która przebywała w szpitalu po urodzeniu Bogusia w dniu 15 sierpnia - Matki Boskiej Zielnej i Cudu nad Wisł±. Kazia bardzo się przestraszyła widz±c go w mundurze. „Nie martw się to tylko manewry” - uspokajał j±. Nie były to manewry: wybuchła II wojna ¶wiatowa. Pierwsze bomby spadły na Włocławek 3 wrze¶nia. Mimo alarmu pobiegłam zaniepokojona do domu. Na Kilińskiego spotkałam mojego brata - Sławka, nios±cego dwutygodniowego, płacz±cego z głodu Bogusia do księgarni: Kazia na skutek przestrachu straciła pokarm. Strzykowski, woĽny z księgarni chodził kilka razy na miasto, by zdobyć mleko dla dziecka. Cał± rodzinę: mamę, tatę, Czesię, Kazię, Edka, Sławka i Bogusia zgromadziłam w księgarni, która miała dwupokojowe zaplecze z kuchni± i doskonałe piwnice jako schron. Był to dom najmocniejszy we Włocławku. Kazia siedziała w piwnicy i nigdzie nie chciała się ruszyć.

14 pułk piechoty z Włocławka był w okolicy, więc Józek wpadał w nocy informuj±c nas o stanie walk. Przestrzegał nas, żeby nigdzie się nie ruszać, mimo że większo¶ć mieszkańców uciekła w stronę Warszawy. Gdy po kilku dniach Józek już nie przyszedł, był to znak, że walki s± dalej od miasta, że poszli w stronę Warszawy (pułk walczył koło Mełna niedaleko Grudzi±dza). Zaraz po wej¶ciu Niemców do Włocławka przyszła pierwsza wie¶ć o Józku. Przywiózł j± pan Steinhagen, wła¶ciciel celulozy. Przywieziono go rannego do szpitala do Włocławka w nadziei nakłonienia go do podpisania volkslisty (zmarł po zaniedbaniu jego zdrowia, gdy odmówił jej podpisania).  Przywiózł także wiele kartek od rannych żołnierzy, z którymi leżał w szpitalu polowym w Sochaczewie po walkach nad Bzur±. Okazało się, że Józek: żyje, ale jest poważnie ranny. Jak do niego dotrzeć, jak mu pomóc? Kazia płakała. Mimo że Polakom nie wolno było opuszczać miasta (była godzina policyjna, terror i rozstrzelania, aresztowania), postanowiłam działać. Dzięki pomocy Niemki, która pracowała w mojej księgarni, uzyskałam przepustkę do Sochaczewa dla siebie i mojej pracownicy - Zosi Pakulanki, która szukała zaginionego męża. Podróż była długa, ponieważ poci±gi chodziły nieregularnie, zatrzymywały się w polu bez wiadomej przyczyny. Gdy dojechały¶my do Sochaczewa była już noc i trzeba było spędzić j± na stacji ze względu na godzinę policyjn±. Przykra i zimna była to noc - jesień dżdżysta i chłodna.

Rankiem wybrały¶my się na poszukiwanie szkoły, w której mie¶cił się szpital z jeńcami polskimi. To co ujrzały¶my w tej szkole przechodziło wszelkie wyobrażenie o szpitalu. W wielkiej sali, na podłodze, na barłogach leżeli ranni. Wszędzie smród i brud, ranni bez opatrunków, jęk i płacz cofnęłam się od drzwi, gdyż zrobiło mi się słabo. Nie mogłam znie¶ć tego okrutnego smrodu. Dopiero gdy trochę przywykłam, weszłam na salę szukaj±c Józka. Leżeli pokotem, jeden obok drugiego, bezsilni w męce i poniżeniu. Ci silniejsi podnosili głowy patrz±c z nadziej±, że to do nich przyszedł kto¶ z ratunkiem. W¶ród nich zobaczyłam siw± głowę Józka, który wpatrywał się we mnie. „Wiedziałem, że ty przyjedziesz po mnie!” - powiedział.. Płakali¶my i całowali¶my się. W walizce miałam do¶ć dużo produktów spożywczych, ale cóż to znaczyło dla tylu rannych.... Józek był ranny w obydwie stopy i w prawy bok. Rany były nieopatrzone, gdyż nie było żadnych bandaży ani leków (potem okazało się, że od utopienia się w Bzurze uratował go niemiecki żołnierz wyci±gaj±c po ranieniu na brzeg). Doktor Gruchalski i lekarz-Żyd (nazwiska nie pamiętam) z Włocławka, którzy opiekowali się rannymi byli bezsilni wobec tych braków. Niemcy nie chcieli nic użyczyć Polakom. Ranni byli głodni, brudni i skazani na powolne umieranie. Jak teraz wyrwać Józka z r±k Niemców? Najpierw udałam się do miasta i szłam od domu do domu prosz±c mieszkańców o żywno¶ć  dla rannych. Jedni byli zdziwieni, że w ich mie¶cie s± ranni Polacy, inni zajęci swoimi zmartwieniami nie my¶leli o bliĽnich. Nikt jednak nie odmawiał pomocy, więc zdobyłam dużo chleba, masła, jajek, kotletów, kiełbasy i innych artykułów spożywczych. Nakarmiłam moich rannych. Zosia pomagała mi w tym dzielnie, szczególnie w dĽwiganiu ciężarów.

Komendantura niemiecka znajdowała się w willi obok szkoły. Przyj±ł mnie oficer w ¶rednim wieku. Słabo mówiłam po niemiecku, prosz±c o wydanie jeńca Józefa Lisieckiego. Zapytał, czy mówię po francusku. Oczywi¶cie w tym języku mogłam się rozmówić łatwo. Prosiłam o wydanie mego ojca: oczywi¶cie skłamałam, aby bliskie pokrewieństwo ułatwiło mi wydostanie jeńca. Oficer był bardzo uprzejmy, chyba nie hitlerowiec... Okazywał nawet współczucie. Zapytał, czy jeniec może o własnych siłach chodzić, bo tylko pod tym warunkiem może go zwolnić i pod drugim: że pójdę z nim na kawę! Oczywi¶cie zgodziłam się, choć wiedziałam, że tej obietnicy nie dotrzymam. Kazał mi przed wyjazdem zgłosić się z jeńcem po przepustkę. Józek był w ciężkim stanie. Nie wiedziałam jak sobie poradzić z jego przetransportowaniem na dworzec. Pobiegłam znów do miasta, gdzie udało mi się znaleĽć bryczkę za możliw± w moich warunkach zapłatę. Gdy wróciłam do szpitala i oznajmiłam Józkowi, że uzyskałam jego zwolnienie, inni jeńcy mniej ranni zaczęli mnie prosić abym wyjednała ich zwolnienia. Poszłam powtórnie, nie licz±c na pozytywny efekt. Podałam jednak, że s± to moi krewni i bliscy. Nie wierzył wermachtowiec, ¶miał się, ale dał mi cztery zwolnienia dla naszych żołnierzy, którzy mieli małe zranienia. Oni pomogli mi przenie¶ć Józka na bryczkę. Przedtem pocięłam  moja halkę na bandaże, aby jako¶ opatrzyć jego zranione nogi. załadowali¶my się na pojazd - było nas siedmioro razem z  dorożkarzem. Trzeba było przejechać przed komendantur±, aby pokazać, że jeńcy s± jako tako sprawni. Komendant stał na balkonie i widz±c, że z obiecanej kawy nic nie wyjdzie, pogroził mi palcem z u¶miechem. Był to naprawdę dobry człowiek.

Dojechali¶my do dworca i tu znów trzeba było przenie¶ć Józka do wagonu towarowego. Czterech moich zwolnionych żołnierzyków (młodzi byli bardzo) pomagało mu w ulokowaniu Józka na pryczy, któr± również zdobyłam od Niemca urzęduj±cego w wagonie za pół litra wódki, któr± chowałam na tak± ewentualno¶ć. Józek po tylu przenosinach bardzo osłabł. Stale pytał o Bogusia i Kazię. ¦ciskał moj± rękę i dziękował za opiekę. Jechali¶my  kilka godzin, bo ten poci±g towarowy zatrzymywał się na każdej stacji. W wagonie był piecyk, więc nie było nam zimno. Moi żołnierzykowie mieli rodziny w Grudzi±dzu i Toruniu, więc tam się udawali. Gdy dojechali¶my do Włocławka była znów godzina policyjna. Zanie¶li¶my Józka na dworzec zamiarem przeczekania nocy na stacji. Wtedy podeszli dwaj żołnierze niemieccy, którzy pełnili jakie¶ funkcje na dworcu. Zapytali czy to ranny i gdzie mieszka. Wzięli go na ręce (zrobili koszyczek) i w nocy dotarli¶my do naszej księgarni, gdzie mieszkała cała rodzina. Znów byli to dobrzy ludzie.

Rado¶ć była ogromna. Kazia płakała i cieszyła się. Józek cały we łzach tulił Bogusia, który był bardzo przerażony. Następnego ranka zjawiła się dr Brandt i dr Olszewski. Dowiedzieli się, że przywiozłam rannego żołnierza. Zajęli się nim serdecznie i zabrali go do szpitala dla polskich rannych żołnierzy, który został zainstalowany w szkole na ulicy Kilińskiego. Dr Brandt chciała amputować Józkowi jedn± stopę, bo była przestrzelona ko¶ć i nie było możliwe jej zagojenie. Józek nie zgodził się na obcięcie i to było przyczyn±, że wiele lat cierpiał, utykał i skrócił sobie życie. Druga stopa zagoiła się. Po kilku tygodniach zabrali¶my rannego do domu, bo dowiedzieli¶my się, że rannych polskich żołnierzy maj± wywozić do Niemiec, do obozu.

Niemcy zorganizowali na jesieni 1939 zebranie nauczycieli, którzy mieli zacz±ć prowadzić szkoły. Był to podstęp, aby wszystkich zgromadzić, wywie¶ć i rozstrzelać (tablica na ul. Słowackiego). Józek unikn±ł nieszczę¶cia, bo jeszcze nie mógł chodzić i nie uczestniczył w tym zebraniu. Robotnicy „Celulozy” ułatwili mu zdobycie pracy w tej fabryce i tak przetrwał do wyzwolenia 19.1.45. Wyzwolenie zastało nas na ulicy Tumskiej. Z chwil± gdy on po odzyskaniu niepodległo¶ci zacz±ł pracować jako nauczyciel wielu nauczycieli przychodziło do nas na Tumsk± 7 (mieszkanie, które dostali¶my od Niemców) – wszyscy nauczyciele, którzy uniknęli niemieckiej przemocy. Mało ich zostało, bo większo¶ć nauczycieli została wywieziona i rozstrzelana. Józek ocalał dzięki temu, że nie poszedł na to zebranie to ocalał. On był tym pierwszym, który u nas zebrał nauczycieli, żeby odbudować szkolnictwo we Włocławku po odzyskaniu niepodległo¶ci. To było 20 stycznia 1945 roku. Przy pomocy pierwszego prezydenta Włocławka Hajdo, szybko urz±dzili szkoły te, które ocalały, ławki poznajdowali, wszyscy wyst±pili uczniowie. Józek został kierownikiem szkoły – nie wiem jak się nazywała – przy ko¶ciele ¶w. Stanisława. Aż do chwili, gdy ł±czyły się PPR z PPS. I wtedy Józek odmówił, ponieważ był pepesowcem, wst±pienia do PZPR.. Wkrótce został usunięty z kierownictwa szkoły i tylko dzięki koleżance – Maryli Lewandowskiej, która była kierowniczk± szkoły na Staszica - dostał stanowisko nauczyciela matematyki.  Józek zapadał na zdrowiu w zwi±zku z nog±. Często jeĽdził do sanatoriów. Te wszystkie serwetki s± zrobione wtedy przez niego. Zmarł na ul. ¶w. Antoniego dnia 26.9.1962 roku. Pogrzeb się odbył bardzo uroczysty – szkołom nie wolno jednak było i¶ć za pogrzebem. Ksi±dz Graczykowski – jego przyjaciel – powiedział: „Zmarł bohater, o którym kiedy¶ powinno się napisać”, co niniejszym wła¶nie robię. Leży w grobowcu rodzinnym w alei głównej. Jego syn- wtedy urodzony - zdał na Politechnikę Warszawsk±  i jest jednym z dyrektorów Telekomunikacji Polskiej SA.

MŁYN NA KUJAWSKIEJ

W roku 1942 dowiedzieli¶my się, że we młynie na Kujawskiej potrzeba pracownika i mój znajomy Albin Sekut się tam zgłosił. Wła¶cicielem tego młyna był volksdeutsch Moritz, który był przyjazny Polakom bardzo-miał narzeczon± Polkę i przyj±ł volkslistę, żeby mieć to stanowisko. Przyj±ł on Ala do księgowo¶ci, który znał dobrze księgowo¶ć oraz niemiecki i rosyjski. Ja w tym czasie w ogóle do ko¶cioła nie chodziłam bo nie miałam dokumentów. Al się zacz±ł starać dla mnie o pracę: mówił Moritzowi, że ma tu tak± co zna księgowo¶ć i niemiecki ai ten zgodził się. Al dał worek m±ki i załatwił mi wszystko - dostałam ten „finger” (kennkartę), zameldowanie. Pracowali¶my do szóstej z przerw± godzinn± obiadow±. W tę godzinę by¶my nie zd±żyli obrócić na Tumsk± i gotowali¶my sobie na maszynce elektrycznej. A ja w międzyczasie brałam dzieciaki dozorców i uczyłam je czytać. Był tam taki Bachurski mieszkał przy młynie i miał małe dzieci w wieku przydatnym do szkoły. Uczyłam je wszystkiego. Takie było nasze okupacyjne życie od 42. roku do 45. Kasjerk± była tam volksdeutschka Edyta Skowrońska : a ja to chyba pani± znam, bo chyba pani mi korepetycji udzielała (chodziła do Konopnickiej). Ja udawałam, że nie poznaję, bo się jej bałam.  Powiedziała, że wszystko wie o mnie i żebym się nie bała. Moritza przyrodni brat - Bloch się nazywał - był straszny Niemiec. Gdy słyszał, że z Alem rozmawiamy po polsku krzyczał na nas. Sam Moritz był dobry człowiek. Ożeniony był z Reichdeustchk± - Niemk±. Mówi ona do mnie: fraulein chciałabym, aby pani zobaczyła moje dziecko. Radziłabym nie chodzić cały czas na czarno. Tłumaczyłam jej, że zmarł ojciec, brat, ciotka, mam rok po roku okazję. A na końcu po cichu jej powiedziałam: Polskę stracili¶my, ale nie można tak mówić powiedziała. Poszli¶my zobaczyć tego dzieciaka. Zaczęła się wtedy wojna rosyjsko-niemiecka.

 Pewnego dnia przychodzi wezwanie do wojska pana Moritza. Bardzo się zdenerwował. Stłukł portret Hitlera - kto¶ doniósł i go aresztowali. Brata też zabrali do wojska. I pewnego dnia zjeżdża rumaniendeutsch.. Dziadek, syn - kierownik młyna, żona i dwoje dzieci oraz jego siostra Erna. Erna została laborantk±. Po prostu nas prze¶ladowała będ±c „wzorow±” Niemk±. Musieli¶my ostrożnie postępować, żeby nas nie aresztowali. Z Warszawy przychodziły gazetki w języku polskim. Gdy miał przyj¶ć dzień wyzwolenia: widzieli¶my nad młynem rosyjskie samoloty. Wyszłam na podwórze i przygl±dam się. Fraulein,  fraulein niech się tak nie cieszy. Nie wie co Ruski id±, ± my ich znamy i się tak boimy. Mówię, że się nie cieszę, a cieszyłam się w duchu. Dwie platformy  załadował jak uciekał nawet fartuchy, bo wszystko chciał zabrać. Mieli¶my takie piękne konie i było dwóch furmanów Dobrosielski i Jarzębiński.  Jarzębiński uciekł, a Dobrosielski przyszedł do mnie: pani Wodzicka niech mi pani powie co ja mam robić, przecież mnie zabij±. Niech pan do Łuby dojedzie, niech pan skręci w rów, przewróci się platform± i niech pan ucieka z końmi. I tak zrobił. A dowiedzieli¶my się, że Rosjanie id±. Niemcy most mieli wysadzać i kazali wszystkim i¶ć do parku (naprawili go po wysadzeniu w 1939 i drugi raz wysadzili). My postanowili¶my pojechać do zakładu wychowawczego na Le¶n±. Tam ogrodnikami byli Polacy, a Niemcy pouciekali. Poszła Kazia z Józkiem, dzieci, ja kuzynka z dzieckiem pozostała tylko Czesia z mam± i Osterloffowie. W ogrodzie poroz¶ciełał ogrodnik maty do przykrywania ro¶lin i na nich noc przesiedzieli¶my. Gdy ranek przyszedł my już widzieli¶my, że Niemców nie ma. Kacha prędko zrobiła zacierki.  Mleko było, ale nie było talerzy, a zrobiła te zacierki w wielkiej misce. Wszyscy z niej jedli¶my. Było to bardzo dobre ¶niadanie.

 My z Alem zdecydowali¶my i¶ć do młyna pilnować. Doszli¶my do ulicy Przedmiejskiej. Zobaczyli¶my czołg. My¶leli¶my że rosyjski i zaczęli¶my machać. A to niemiecki. Zeskoczył ten jeden Niemiec i pyta gdzie s± Rosjanie. Al mówi jedĽcie na Toruńsk±. Nein tam Ruski. więc Nowowiejska, a tam  już szli Rosjanie. Tam podobno ci Niemcy kilka osób zastrzelili. Cud, że nas nie zastrzelili jak kilka osób na Kaliskiej.( Podobno ten czołg na Kaliskiej rozbili już Rosjanie). Dotarli¶my do młyna, gdzie brama była otwarta i rabunek na całego. Oczywi¶cie Polacy zaczęli rabować: ukradli maszyny do liczenia i do pisania i zabrali się żeby ci±ć pasy transmisyjne. Więc Al wzi±ł robotników m±drzejszych do straży i wezwał do ratowania młyna bo musi być jutro m±ka dla Włocławka. Mnie ukradli wtedy wszystkie papierosy co je zbierałam dostaj±c na kartki, sandałki itp. Zamknęli¶my bramy i można było następnego dnia pu¶cić młyn i była m±ka dla miasta.

 Jak Niemcy uciekali poszłam do kasy Edyta mówi do mnie, że na chwilę pójdzie do rodziców zobaczyć co robi±, ale gdy poszła to już nie wróciła. Więc otworzyłam kasę, gdzie było dużo marek i szybko zrobiłam listę dla robotników i wydałam im te pieni±dze i kazałam kupić co im potrzeba. M±ki też mogli wzi±ć ile kto mógł. W silosach zboże było. Na drugi dzień zjawiła się komisja z miasta i był w niej mojego profesora Fopa syn z opask±. Ale krótko to trwało i przyszli Rosjanie: kapitan Wraszew z ordynansem i on zaj±ł. Najpierw sprzedał bryczkę (wolant), konie, co popadło  - Rosjanie to było zdemoralizowane wojsko - i zacz±ł do mnie się umizgać: ja zabiorę pani± na Berlin. Po Rusku mówił Al rozumiał i kazał się schować, bo on rzeczywi¶cie może cię zabrać. On wydawał m±kę, piekarze przyjeżdżali i miasto miało m±kę. My¶my uratowali młyn. Wraszew przywiózł nam oleju, i półtusze mięsa, a jego ordynans r±bał to na pieńku u nam dawał. Zaczęli¶my pracować.

Gdy Wraszew odszedł na Berlin to kierownikiem został pan Bagdziński, którego historia jest do¶ć ciekawa. On był wła¶cicielem domu na rógu Kujawskiej i Kaliskiej i przed wojn± miał tam sklep. Jego wywieĽli do Niemiec gdzie był w obozie, a ten dom zabrał Niemiec Zimmerman, który Bagdzińskiego lubił i wydobył go z tego obozu. Gdy wyszedł z obozu przyszedł do nas, aby się starać o pracę we młynie. Obiecywał, że da nam mydła z zakopanych zapasów. ¦mieli¶my się z tego, ale go przyjęli¶my. Gdy wojna się skończyła zapisał się do partii i dlatego został kierownikiem i zrobił się wielkim dygnitarzem.  Nie było dnia żebym nie miała wniosku do partii na biurku, a ja je ignorowałam. Robotnicy nie mogli tego znie¶ć i mówili: pani była w czasie okupacji dla nas taka serdeczna, listy nam pisała do Niemiec, a teraz nie chce z nami być. Tłumaczyłam im, że nie mogę się zapisać, bo ja jestem religijna, a partia walczy z ko¶ciołem. Co tam - tłumaczyli- pani będzie do ko¶cioła chodziła, a do partii niech się pani zapisze. 

Bagdziński specjalnych kwalifikacji nie miał i młyn przejęło „Społem” i z Warszawy przysłało kierownika. Bagdzińskiego zrobili zastępc±, a potem nie musiał już pracować wszedł do swojego domu i Niemca usun±ł. (Wszedł a Niemiec uciekł). Przyszedł do mnie z pro¶b± żebym poszła jako ¶wiadka do s±du, że był porz±dnym człowiekiem i z Niemcami nie utrzymywał bliższych kontaktów. Kto¶ go oskarżył o konszachty, jako że wyszedł z obozu. Więc poszłam...Był potem prezydentem i miał dwóch synów. Ja miałam do niego jednak zastrzeżenia...  Jak wojna się skończyła Al wrócił do swojego zakładu wychowawczego i został dyrektorem, a ja zostałem główn± księgow± młyna. Wysłali mnie jeszcze do Kolumny pod Łodzi±, na kurs, gdzie otrzymałam dokument o znajomo¶ci księgowo¶ci. Z Włocławka pojechało kilka osób . Jest to miejscowo¶ć letniskowa, gdzie Żydzi z Łodzi mieli letniska. Kolega Henryk Ostrowski. Pokój miałam z pewn± kapitanow±. Już wieczorem pukanie: wchodzi pan Ostrowski niesie swoje futro: przyniosłem dla pani na noc, aby nie zmarzła. Kapitanowa mówiła: pani to ma szczę¶cie. Po prostu mu się podobałam. Egzamin miałam na temat „Co to jest spółdzielczo¶ć ?” Więc napisałam o Chrystusie, ale nie zakwalifikowali choć się podobało, bo za bardzo chrze¶cijańskie. Przyszedł pan Mosor z tych Mosorów (generał Mosor został potem stracony). Mówi pani ma nazwisko arystokratyczne. Ja nie wiem... Ja rozumiem, już w pani charakterze już leży. Ja pani pomogę na egzaminie. Kiwał głow± jak jest dobrze. A  tam było z 200 osób, zktórych tylko jedna czwarta dostała ten dokument, że może być główn± księgow±. To Al mnie nauczył księgowo¶ci.

 Potem jeĽdziłam na kursy co jaki¶ czas, w miarę jak był postęp. Mam ¶wiadectw ukończenia ze 20.  Wykwalifikowana byłam na wszystkie strony. Na każdym kursie była nauka o Marksie i Engelsie... Profesor  pytał się: na czym to że¶my skończyli. Krzyczeli¶my my¶my zapomnieli i zaczynał od pocz±tku. I tak awansowałam, dostawałam dobre uposażenie. Pan Ostrowski jak się skończył kurs odwiózł mnie aż do Włocławka mimo porad jednego pana z Włocławka, który mu mówił, żeby nie jechał, bo pani Wodzicka ma tam kawalera. No i na stacji stał Al, a pan Ostrowski się pożegnał i odjechał. Byłam wtedy ładn± i lubian± dziewczyn±. Nie wierzył, ale chciał się przekonać. Henryk miał na imię i go lubiłam. Kto wie jakby się potoczyło gdyby Al nie był na dworcu.  Z Alem nic mnie specjalnie nie ł±czyło16 lat różnicy było – miałam 26, a on 46? Kto wie  jakby się potoczyło. Al wiedział, że lubiłam dziennikarza sprzed wojny Zygfryda – jeĽdzili¶my i szukali¶my go. Zygfryd był jednocze¶nie chyba szpiegiem jeĽdził do Gdańska i Berlina i przysyłał kartki. Prowadził życie polityczne i dlatego go przyłapali o go zamknęli w Zwickau – to najcięższe więzienie było i tam go rozstrzelali. Stały jego pobyt był w Gdańsku. Znalazłam potem nekrolog rodziny w Bydgoszczy, której nie znałam – to była znajomo¶ć krótka.

Pani Wodzicka ja bym pani dał górn± granicę, bo pani się należy, ale nie mogę. Miejscowy  dyrektor Kamiński pojechał do Warszawy mówi±c, że przywiezie mi medal chlebowy. Ja mówię, że na pewno mi pan nie przywiezie. Gdy wrócił mówi, że nie wiedział, że mam tak± hipotekę brudn± w Warszawie i w Bydgoszczy, że nie mogli mi dać żadnego medalu. I dlatego mam granicę mniejsz± niż powinnam mieć.  Kto¶ przysłał mi potem krzyż wycięty z blachy mosiężnej na różowej wst±żeczce. To było moje odznaczenie. Mam go do dzisiaj. Podejrzewam, że zrobił je technik młynarski Henryk Komorowski, który mnie lubił.

Był biały gang - afera m±czna zwi±zana z gryk± i UB przyszło do młyna w grudniu tuż przed ¶więtami i robili rewizję. Parę dni wcze¶niej zadzwonił do mnie Miecio Rutkowski rewident...co¶ miał wspólnego z Bierutem. Niech pani poszuka dokumentów jak był przemiał gryki na m±kę gryczan± we młynie prywatnym w Ciechocinku. Kto¶ brał łapówki. Ja dokumenty sobie przygotowałam. Dziwili się, że nie wzięłam łapówki choć dyrektorzy z Warszawy i Bydgoszczy wzięli. Ja tylko księgowej zezwoliłam wzi±ć czekoladę. Mówili że na ¶więta pan Brożek i pani Wodzicka pójd± do więzienia. Ale my¶my wyszli na czysto. Kiedy¶ przyjechała żona dyrektora Warszawy czy może się zatrzymać, bo on  był w Mielęcinie. Był nawet taki moment, że grozili mi że je¶li się do partii nie zapiszę to stracę stanowisko. Powiedziałam, że mogę do Gomółlki i¶ć na pokojówkę, co ich roz¶mieszyło. W Bydgoszczy podobno pokładali się ze ¶miechu. Wezwali mnie do komitetu na ulicę Trzeciego Maja. Przeszłam przez wszystkie pokoje. Chcieli zobaczyć jak ta Wodzicka wygl±da i następnego dnia zatwierdzili mnie na księgow± w dalszym ci±gu. Księgowo¶ć była dobrze prowadzona, robotnicy byli za mn±.. Potem dyrektor Szłapczyński przyjechał: Pani Heleno ja widzę, że pani trzęsie młynem. Niech się pani zapisze do partii. Zrobimy pani± dyrektorem, a Brożka zlikwidujemy.  Powiedziałam, że moimi rękami Brożka nie zlikwidujecie, a ja się do partii nie zapiszę. A jestem większ± komunistk± niż wy tylko chrystusow±. I to im ci±gle powtarzałam. A pracownicy mówili, że to jest nasza matka, bo się nami opiekuje.

 W Bydgoszczy za to był główny księgowy  Marian Iwanek – pijak niesamowity, ale moja sympatia. Mówił tak: Helena, żebym ja tych wszystkich anonimów, które s± pisane na ciebie nie wrzucał do kosza, to nie wiem co by było… Jak mnie zabraknie – bo mnie pewnie wyrzuc± za pijaństwo, to ja nie wiem…co z tob± będzie. Kiedy¶ przyjechał na kontrolę w pepegach pomalowanych na czarno – wszystko przepił. Zapraszałam go do domu na obiad, na co się obruszył – a co by pani mama powiedziała jakby zobaczyła mnie w tych pepegach. Syna miał, który na wszystkich olimpiadach matematycznych zdobywał nagrody. Zreszt± sam też był bardzo zdolny. Przepił wszystko prócz zegarka, o którym mówił, że koleżanki mu kupiły na imieniny i nie może go sprzedać!!! Prawie wszystkie koleżanki z Bydgoszczy do chrztu podawały jego dzieci. Co mogły to zanosiły tam dla jego żony i dzieci. Dyrektor mu kiedy¶ garnitur kupił. Wszyscy go lubili. Bardzo był dobry człowiek. Nie wiem co się z nim stało. Miałam się dowiedzieć gdy mnie odwiedziła Zosia Ekert, z która do tej pory do utrzymuję serdeczne stosunki. Też była bezpartyjna i spławili j± potem. Teraz jest biegł±.

 Zaraz jak przeszłam na emeryturę. Wysłałam list do Bydgoszczy jak tylko skończyłam 60 lat i byłam pierwsza która się zgłasza. Miałam tak dosyć... Prosiłam tylko, żeby mi dali górn± granicę, ale dyrektor powiedział: ja się boję. Mimo że obiecywali w przyszłym roku podwyżki. Al obiecywał, że pojedziemy na emeryturę, ale zaraz potem umarł tak się moje życie skończyło. Żyłam rodzin± - Edka wyposażyłam i Sławka, mogłam sobie samochód kupić, ale gdybym sobie kupiła to by powiedzieli, że pół młyna ukradłam. Wszystko było podejrzliwie.. Za mn± chodził łapciuch ubowiec i doprowadzał mnie do domu...

 


przyjaciel mojego ojca z gimnazjum im. Długosza we Włocławku.


Przyjaciele z Włocławka (gimnazjum Długosza) w czasie uroczysto¶ci powstańczych na Uniwersytecie Warszawskim w sierpniu 2012 r. Ojciec, Mieczysław Wodzicki - były wicedyrektor ekonomiczny Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych oraz Janusz Paszyński - były profesor Uniwersytetu Warszawskiego, o który walczył. Mieszka na ul. Długosza.


Janusz Paszyński przemawia (2012 r.)  pod tablic± zgrupowania Krybar na Uniwersytecie Warszawskim jako główny AK-owiec.